Za pierwszym razem matka upuściła szczeniaka na ścieżkę, gdy uciekała przed turystami. Miesiąc później sześciotygodniowa wilczyca Luna sama pobiegła do ludzi.
Pisarka Małgorzata Lisińska z Tychów wybrała się niedawno wraz z mężem na Rysiankę w Beskidzie Żywieckim. Wędrowali czerwonym szlakiem, w bardzo upalny dzień. Wejście pod górę nie jest tam najłatwiejsze. – Nagle w krzakach koło ścieżki coś się poruszyło. Na szlak wyszedł szczeniak. Początkowo wydawało mi się, że to psi mieszaniec, ale przyjrzeliśmy się mu bliżej i uznaliśmy, że to malutka wilczyca – mówi pani Małgorzata.
Wilczek zaczął za nami biec
Oboje z mężem oddalili się, bo uznali, że w pobliżu może być matka, która tylko czeka na dobry moment, żeby zabrać malucha. Kiedy jednak zaczęli się oddalać, szczeniak zaczął biec za nimi, merdając ogonem. Zatrzymali się, a wtedy mała wilczyca położyła się na ścieżce tuż obok ich stóp. Wyglądała na bardzo wyczerpaną. – Zaczęliśmy główkować, co zrobić. Najpierw zadzwoniłam do Lasów Państwowych, ale nikt nie odbierał. Potem na numer alarmowy 112, gdzie dyspozytor kazał mi zostawić zwierzę w spokoju. Tak też chcieliśmy zrobić, ale wilczek nadal szedł za nami. W końcu zadzwoniliśmy do Ochotniczej Straży Pożarnej w Węgierskiej Górce. I bingo! Przemiły strażak powiedział, że ekolodzy szukają tej wilczycy, bo nie pierwszy raz dała nogę – opowiada pani Małgorzata. Skontaktowała się z przyrodnikami, którzy pozwolili jej napoić wilczka. – A wtedy maluch wskoczył mi na kolana! Nigdy bym nie przypuszczała, że będę miała wilka na kolanach! – mówi pani Małgorzata.
Wszystkie komentarze
Och,a któżby je egzekwowal?
I co gorsze w jaki sposób? Nie postawisz przecież policjantów co kilkaset metrów na szlakach turystycznych. Jedynie wyjście to edukacja i informacja.
W parkach są kamery, pracują bo operator nimi porusza, psy z włascicielami bez smyczy, bez kagańca, a niektóre to rasy niebezpieczne a interwencji brak, ani SM ani Policji.