Zabłądzili w śnieżycy
Grupie udało się wrócić na szczyt. Dotarli tam w chwili, gdy pogoda się załamała. W śnieżycy i wichurze ponownie zgubili szlak. Znowu zeszli na czechosłowacką stronę. W tym momencie zaczął się dramat. Najpierw zaczął słabnąć 16-letni Leszek Śledź, którego wieczorem trzeba już było nieść. Przez dwie godziny koledzy rozcierali mu ramiona i plecy, próbując go choć trochę rozgrzać. Nie pomogło i chłopiec zmarł. Jeszcze trener próbował go reanimować, lecz bez efektu.
Grupa próbowała iść dalej. Śpiewali kolędy, na postojach wzajemnie rozcierali... Ale Irek Langwerski zasnął w marszu i umarł. W ten sam sposób grupa straciła jeszcze 14-letniego Marka Witczaka. Płakał i mówił, że nie chce umierać, a potem, tak jak Irek, po prostu zasnął. I już nie udało się go dobudzić.
Reszta grupy cudem dotarła rano do czechosłowackiej wioski Mutne. Mieli szczęście, bo celnik Józef Bolek i leśnik Ludovit Janiak wybrali się akurat do lasu. W dwóch turach moskwiczem Bolka przewieźli sportowców do leśniczówki. Gdy zdjęli zamarznięte ubrania i dostali kubki z gorącą herbatą, uwierzyli, że są uratowani.
Przez całą noc uczestników wycieczki szukali goprowcy. Akcją dowodził nieżyjący już Adam Kubala, naczelnik Beskidzkiej Grupy GOPR. Kubala wiele razy opowiadał potem o tragedii. Mówił, że nawet trudno sobie wyobrazić, co przeżyły dzieci. Gdyby nie trafiło na młodych sportowców, ofiar byłoby z pewnością więcej.
Wszystkie komentarze